2012Mar21
Prawie niebo czyli Grossglockner cz. 3
Dotarłem cały i zdrowy.. to najważniejsze. Z Aniołem nie gadaliśmy chwilowo, odpoczywaliśmy. Można powiedzieć, że nastały ciche dni. On się kurował, ja też. Teraz parę dni bez motocykla.
Plan był taki żeby dojechać na chrzciny, posiedzieć trochę z niemiecką rodziną szwagierki, spróbować sobie z nimi pogadać trochę inaczej niż nasi przodkowie, czyli za pośrednictwem karabinów maszynowych i dział.
Nawet się udało, choć mój niemiecki pozostawia wiele do życzenia a ich angielski w wielu momentach również. Nie to żeby mój angielski był perfekcyjny, wciąż próbuję sie oduczyć polskiego, pięknego, dźwięcznego rrr... na rzecz tego ich.. ahrr... Pogadaliśmy, poszprehaliśmy, w niedzielę się wszyscy rozjechali do domów.
Był misterny plan żeby w poniedziałek z moją szanowną małżowinką pojeździć po okolicy na moto, bo okolica zacna i ładna, niestety rozpadało się. A moja małżownika na moto w deszczu to już nie za bardzo. Tym bardziej, że nie wzięliśmy przeciwdeszczówek. Odwiozłem zatem Olę po południu w poniedziałek na lotnisko a sam zacząłem planować na wtorek jakiś wypad. We wtorek wieczorem co prawda byłem umówiony z Markiem na spiknięcie sie wieczorem przenocowanie u Gosi i wyyyyyypad w stronę Alp, ale przecież do wieczora dużo czasu, gdzieś sobie zdążę wyskoczyć.
I wtedy na pomoc przyszedł Edi (mąż Gosi szwagierki... Niemiec, ale z tych dobrych Niemców...), który poinformował mnie, że przeciez w sumie niedaleko - około 300 km'ów stąd jest legendarny Nurburgring, dawny tor Formuły pierwszej no i miejsce kultowe dla historii motoryzacji. Ten tor to historia motoryzacji, powstał w latach 20tych ubiegłego wieku, zamknięty ze względów bezpieczeństwa, niezliczone (no dobrze może i zliczone) rzesze kierowców samochodów i motocyklistów zginęło na jego zakrętach. Startowała tam Formuła 1wsza. Obecnie służy głównie do testowania nowych prototypów (stara pętla) oraz wyścigów innych klas (nowa pętla).
Poszperałem trochę w sieci i okazało się, ze można na ten tor wjechać. Od godziny 16tej normalnie wpuszczają ludzi na tor i ogień! jedna pętla to około 20 km. No to się zajarałem jak szczerbaty na suchary... Może i moja Zuzia wyścigowa nie jest, ale przejechać się po legendarnym torze.. ba! Czad! Plan już był.
- Eeee... eee.. a ty gdzie? - usłyszałem z góry
- Na tor, słuchaj stary.. Nurburgring, legenda sam wiesz, rozumiesz!
- Ja chyba coś nabroiłem - westchnął ciężko Anioł - tylko dlaczego nie pamiętam co?
- Może dlatego, że cały czas pijany jesteś? - zapytałem przekornie i złośliwie
- Oj żebyś ty tego nie żałował
- Luz stary, co było to było. Nie mam gorączki, będzie dobrze. Ogarniesz jak ta lala... khm.. khm.. znaczy się jak zawsze!
W nocy nie mogłem spać, ot przygoda mi się trafiła, że też w tym moim łbie powstają takie pomysły. Jedziesz na tzw. rympał, nie wiesz nic, popytasz się tu i tam i okazuje się, że trafiasz w miejsca legendarne, przesiąknięte na wskroś historią... eh...byle do rana.
Rano spakowałem się i śmignąłem na autostradę. Po niemieckich autostradach jazda to czysta przyjemność. No może gdybym miał parę kucy więcej pod tyłkiem przyjemność byłaby intensywniejsza. I tak nie ma co narzekać, bo bez kufrów, bez zbędnych rzeczy Zuzia nagle mogła się rozpędzić do 220 na godzinę.. wow.. jej rekord! Gratulacje. Dojazd w lekkim deszczyku, ale ogólnie zaczęło wychodzić słońce. Jak już dojeżdzałem do Nurburgring to słoneczko już dawało pełną parą. Im bliżej toru, tym atmosferka motoryzacyjna coraz wyraźniejsza. Przy drodze bary w stylu lat sześćdziesiątych, coraz więcej motocykli i wypasionych samochodzików. Zapach benzyny unosi się niemalże w powietrzu. W końcu dojeżdzam... i w sumie nic nie jest w stanie opisać tego widoku. Ogromny tor, z ogromnym napisem Nurburgring, dookoła pełno parkingów, na nich pełno samochodów, stada motocykli przetaczają się z jendej strony na drugą, wszystko perfekcyjne (w końcu Niemcy!) asfalt, chodniczki, alejki, windy, kładki nad drogami, bary dookoła. Tak wygląda perfekcyjnie zorganizowana świątynia motoryzacji. Jeśli motoryzacja miałaby być religią to chyba to powinien być Watykan.
Zaparkowałem na jednym z licznych parkingów, przy okazji rozdając wiele uśmiechów i kiwnięć głową do całej rzeszy motocyklistów dookoła. Parkowanie motocyklem ma tą przewagę, że po prostu parkujesz naprawdę blisko i prawie nigdy nie ma problemów z miejscem. Dużo ludzi dookoła, w różnym wieku, jakoś tak u siebie się tu człowiek czuje. Wszyscy widać zarażeni benzyną we krwi. Poszedłem w stronę największej hali. Przed wejściem BMW M3 w pięknym szarym kolorze. W ogóle Nurburgring to królestwo BMW. Wszędzie biało niebieskie znaczki, tak jakby chcieli powiedzieć "MY TU RZĄDZIMY". Robi wrażenie. BMW stało już długo bo hamulce miało doszczętnie zardzewiałe. Swoją drogą co za marnotrawstwo pięknego samochodu. Tak stać przy schodach i rdzewieć. Ale kto bogatemu zabroni.
W środku wielka hala z ogromnymi telebimami, kasami i salonami samochodowymi. Porsche, Nissan Sport, Bugatti, Ferrari, że wymienię tylko kilka z brzegu. Top of the top. Śmietanka światowa. Połaziłem dookoła i czułem się trochę jak gówniarz przed sklepem z resorakami. Naprawdę ciężko mi się utrzymywało szczękę powyżej podłogi. Podszedłem do miłej pani przy kontuarze i zapytałem o możliwość przejechania się torem. Pani miło odpowiedziała, że i owszem taka możliwość jest, że 1 okrążenie kosztuje tyle a tyle, 3 tyle a tyle i że można również wykupić zwiedzanie nowego toru za tyle i tyle.
Pamiętać należy, że Nurburgring to obecnie dwa tory. Nowy powstały w 1975 roku, nowoczesny moloch z biurami, nowoczesnymi trybunami, garażami dostosowanymi do potrzeb Formuły 1wszej oraz stary tor historyczny. Bez trybun. 20 km drogi przez las i amatorów wpuszczają na ten stary tor właśnie. Wykupiłem oczywiście zwiedzanie. A co. Jak turystyka to turystyka, pełną gębą!
Miałem chwilkę czasu, pomyślałem sobie, że spożytkuję go na pokręcenie się po lokalnych dróżkach, zobaczę okolice, zobaczę gdzie jest wjazd na stary tor, może coś zjem. Jak pomyślałem tak zrobiłem. Zapakowałem się na Zuzię i hop siup sobie śmigam po tych lokalnych dróżkach. Zupełnie bez planu, na zasadzie losowo wybranych kierunków. Niemcy jak to Niemcy dróżki mają zacne jest po czym pośmigać, wąskie to to w tym miejscu ale nawierzchnia prima sort. Z naprzeciwka jechało sobie Renaul Megane coupe koleś też widocznie duchem miejsca przejęty bo oczywiście zapewne pomyślał sobie, że pośmiga sobie po okolicy zanim go wpuszczą na tor. Jak pomyślał tak zrobił. A że drogi tutaj prima sort to i przyspieszył znacznie, ścina zakręciki jeden za drugim aż tu z naprzeciwka wyskakuje mu jakiś motocyklista na Zuzi.
- Oż kurwa!! - usłyszałem z góry
- ja cię pierdo...- usłyszałem sam siebie, kiedy mijałem się z Meganką na szerokośc jego lakieru.Nawet się nie zatrzymał... a ja przekonany byłem, ze juz po mnie i że zaraz jego biało-malowana fura zmieni się w polsko-patriotyczną mieszankę bieli i czerwieni. Otarłem pot z czoła, Anioł sie we mnie wlepiał tępym spojrzeniem.
- Co to kurwa miało być? - zpytał
- No to chyba do cholery ja się ciebie powinienem spytać co to było? Hę? Zaspałeś? Piękne niemieckie drogi cię urzekły? - odwarknąłem
- No weź wyluzuj, zdarzyło się. Na szczęście nic nikomu sie nie stało... jak to by wyglądało w moim CV - naburmuszył się i zniknął.
Postanowilłem odsapnąć w przydroznym barze, gdzie zjadłem jedną z najsmaczniejszych Lasagne jakie jadłem kiedykolwiek. Normalnie pycha.
- To tak na zgodę. - usłyszałem z góry nieśmiało
- Apologies accepted Captain Needa - odrzekłem sarkastycznie, zamówiłem kawkę i szarlotkę i oddałem sie kontemplacji okolicy.
Sam bar też był ciekawy. Jakby wyrwany żywcem z Hollywodzkiego filmu o latach 70-tych. Boxy z ławami, wszystko opisane typową czcionką jaką kiedyś pisano na Cadillacu. Czas mijał miło a godzina zbiórki zbliżała się szybkimi krokami. Zapakowałem sie spowrotem na Zuzię i za 10 minut byłem już na miejscu zwarty i gotowy. Miła pani zebrała naszą grupkę i ruszyliśmy zwiedzać sam tor. Ciężko to wszystko opowiedzieć bo od środka to to jest mieszanka wielu lat historii oraz nowoczesności w wydaniu ultra. Pomniki paru osób, które oddały ducha na torze, wielkie tablice ze zwycięzcami w rózncyh klasach.
Na samym torze ryk pustych wydechów, odbywały się właśnie jakieś zawody motocyklowe, czy może jakieś treningi. Ryk ogłuszający. Trybuny na paręnaście tysięcy kibiców, każda trybuna ze swoim komercyjnym patronem (trybuna Mercedesa upchnięta gdzieś na dalekim zakręcie, za to trybuna BMW z wielkim logiem BMW oczywiście przy prostej start-meta. Za chwilę miały się ścigać samochody. W paddocku więc trwały gorączkowe przygotowania. Wyścigowe Porsche, Jaguary, BMW i inne takie, wokół pełno mechaników, opony się grzeją.
Wchodzimy do budynku prasowego. Tutaj każde piętro wykupione przez inną firmę. Browary, firmy olejowe, eksluzywny lounge Jaguara a na najwyższym piętrze lounge zgadnijcie kogo? To było łatwe... BMW oczywiście. Do tego news room na około 100 dziennikarzy, każdy z osobnym stanowiskiem, z komputerem, telewizorem i cały ten budynek w lokalizacji na samym środku toru. W takich miejscach tak naprawdę widać zacofanie cywilizacyjne Polski. To nie jest nawet tor, który obecnie ma wyścigi Formuły pierwszej. On kiedyś miał te wyścigi ale to było 20 lat temu. A w Polsce nie ma toru, który miałby 10% tego co ma ten. A oni przecież jeszcze mają Hockenheim i parę innych. Buuuu....
Wycieczka trwała dalej, wylądowaliśmy na dachu głównego budynku, skąd widać było ogromny parking z wielkimi ciężarówkami, którymi to poprzyjeżdżały te wszystkie ekipy wyścigowe.Czytałem sobie grafiki na burtach... Lotus, Bugatti, BMW Schnitzer. Grupa Niemców strasznie się zaczęła podniecać widząc to ostatnie. Podniosłem tylko brew, w ogóle nie kojarząc marki, później okazało się, że to BMW Schnitzer to legendarna grupa tuningująca BMW dużo bardziej kultowa niż słynne serie M, w Polsce raczej nie znana... ale co robić. Odwiedzilismy balkonik na którym dekorowani są zwycięzcy, stanąłem na podium, na którym stał Nikki Lauda... no może ten podeścick został wymieniony już ze sto razy, ale wiecie rozumiecie, wciąż jest się czym podniecać. Po wizycie na dachu głównego budynku wycieczka się skończyła. Ruszyłem jeszcze na odprawę przed wpuszczeniem nas na Starą Pętlę i tu zaskoczenie. Pan co nas poinstruował mówi mniej więcej:
- Ludzie. Tor jest niebezpieczny jak cholera, słabo wyprofilowany, zła nawierzchnia. Zabiło sie na nim tyle to a tyle osób (nie pamiętam dokładnie ale coś kilkadziesiąt). Wjeżdżacie na własną odpowiedzialność. Good luck guys!
I tyle. Poczułem sie trochę jak szeregowiec Ryan przed zrzuceniem go na plaże Normandii. Eeee.. że jak to tak? Jakby u nas w Polsce był taki tor co to jest niebezpieczny i co to się na nim pozabijali , to najpierw by go zamknęli a potem postawili znaki ograniczające prędkość do 40 na godzinę w promieniu 200 km od niego. I pewnie ogłosiliby żałobę narodową tak na wszelki wypadek. A tu proszę... traktują cię jak dorosłego człowieka. Chcesz jechać.. jedź chłopaku, ale nie mów, że cie nie ostrzegalismy. Z jednej strony gul lata, ale z drugiej strony bardziej podoba mi sie takie traktowanie niż niańczenie przez Państwo, które "chce mojego dobra"! A ja sobie go nie dam odebrać! tego dobra oczywiście.
Poczułem dotknięcie w ramię.
- Pssst.. ty chyba nie masz zamiaru tam jechać co? Ty wiesz jaki ma nickname ten tor? - zaszeptał mi do ucha mój Anioł.
- O.. jaki? - zainteresowałem się
- The Green Hell.. Zielone Piekło, mówi ci to coś?
Wzruszyłem ramionami.
- Chyba nie chcesz powiedzieć, że wymiękasz?
Wyraźnie go ubodłem tym stwierdzeniem
- Mik'hael Archanioł pogromca zastępów piekielnych, Wielki Generał Zastepów Niebiańskich, boi się jednego polskiego motocyklisty zapieprzającego po torze w Niemczech, które ma nickname "Green Hell"!!! Uuu... straszno!!! - zacząłem się z niego nabijać. Uniósł sie w sobie.
- Tak pogrywasz? Ja nie dam rady?
- That's the spirit! - odpowiedziałem i się uśmiechnąłem. W tym momencie przypominał mnie samego po pijaku w fazie "jaaaanieedamraddyyy???". Pomine już drobny fakt, że zazwyczaj te momenty kończyły sie tragicznie. Zwichniętym barkiem, połamanym krzesłem, rozbitą gębą i innymi radosnymi pamiatkami.
Po tych przekomarzankach pojechaliśmy na miejsce. Do rozpoczęcia jazdy było jeszcze trochę czasu więc pojeździłem sobie dookoła obejrzałem wypożyczalnię samochodów, która specjalizuje się w wypożyczaniu samochodów właśnie dla amatorów na ten tor. W ofercie wypożyczalni oprócz golfów GT i Porsche GTS jest Lamborghini czy Lotus Esprit. Zacnie.
Sam parking przy torze widać, że zapełniał się powoli entuzjastami motoryzacji wszelkiej maści parędziesiąt wypasionych furek, przerobionych do granic możliwości. Chevrolety Corvette, Fordy Mustangi, Porsche, Ferrari, Camaro i nie wiem co jeszcze. Siedziałem tam z otwartą gębą i podziwiałem. Do tego multum motocyklistów. Yamaha R1, Hayabusa, Ninje. Pełny wypas. Moja Zuzia wyglądała trochę jak furmanka z sianem przy tym wszystkim. Nie obrażając Zuzi oczywiście.
Stanąłem przy siatce, przy prostej start - meta i pojawiło się UFO. Z prędkością bliską prędkości światła po torze przemieszczało się COŚ. Ciężko było stwierdzić co to było, gdyż było zakamuflowane podejrzewam, że testowano jakiś prototyp nowego BMW (zgaduje po kształtach i po miejscu w którym byłem), zasłonięty takimi osłonami maskującymi widać, że kierowca na naprawdę pełnej prędkości testuje hamulce i pewnie systemy ESP, bo kręcił w prawo i lewo i na samym końcu prostej hamował gwałtownie. Na moje oko to miał tak ze 300 na liczniku, ale co ja tam się znam. Zamaskowany prototypiarz zjechał do swojego TIRa i zaczęło się wpuszczanie na tor.
I tu drugie zaskoczenie. Bo wpuszczają wszystkich jak leci. Samochody, motocykle bez żadnego podziału na klasy, umiejętności nic. Przełknąłem głośno ślinę, jakoś dopiero teraz zaczęła do mnie docierać ogrom głupoty jaki popełniam. Ta wyprawa pod względem zawartości rozsądku nie będzie na pewno rekordowa. A obawiam się, że mam tendencję spadkową a nie wzrostową jeśli chodzi o rozsądek Anioł Stróż w pełnej zbroi sie rozgrzewał gdzieś tam w kącie mojej wyobraźni. Stanąłem za jakimś Porsche i co zrobić.
Zamknąłem szybkę kasku, przyłożyłem bilet do bramki wpuszczającej i ogień. Oczywiście nie wyrwałem jak głupi. No może na pierwszej prostej troszeczkę, bo w sumie prosta i to Porsche przede mną. Ale na zakrętach już zwolniłem, nie znam toru, krzywizny zakrętów. Oczywiście staram się wchodzić płynnie ale ani moto sportowe, ani ja wjeżdżony, ogólnie wyprzedzają mnie. Ale kulturalnie wszystko. Bez stresu. Po chwili się przyzwyczaiłem. Cała pętla to ponad 20 km więc trochę czasu jest na ogarnięcie. Tak się wkręciłem, że zacząłem nawet sam wyprzedzać jakiś motocyklistów przede mną i to na naprawdę dobrych sportowych sprzętach. Ale też widać było, że oni NAPRAWDĘ tych swoich sprzętów nie ogarniali. Po chwili widzę tuman kurzu przy drodze i leżą dwa sprzęty, piękna biała R1 i GSXR leżą na żwirku i są podnoszone przez ich właścicieli i paru pomocników. oooo... nieszczęście. Jak to będzie wyglądało w CV ich Aniołów Stróżów to nie wiem. Z drugiej strony dobrze, że na torze, że bezpiecznie. Nic się nikomu nie stało sprzęty się poskłada. Pojechałem dalej. Widać było, że pomocy nie potrzebują, sprzęty i ludzie już ogarnięci. Jeszcze parę zakrętów, w tym te słynne pomalowane w różne hasła, z płytami. Prosta Start-Meta i koniec wycieczki...
Zjechałem cały dumny i blady. Zsiadłem z motocykla, usiadłem na trawniku i jeszcze dłuższą chwilę wpatrywałem się w przejeżdżające sprzęty. Chłonąłem atmosferę. Zaraz muszę się stąd zwijać. Marek pewnie już czeka na mnie u Gosi, już jestem spóźniony na spotkanie z nim. Zaraz będę musiał stąd jechać i skończy się ten piękny moment. Skończy się wizyta w Watykanie motoryzacji. Jeszcze tylko chwilka ostatnie promienie słońca, ostatnie błyski odbite od karoserii tych maszyn, ostatni wdech powietrza zmieszanego ze spalinami. Ech. No nic.
- Dzięki anioł, ze ogarnąłeś. Mówiłem, że dasz radę.
Westchnąłem ciężko i wsiadłem z powrotem na Zuzię. Już spokojnie, bo w końcu wyszalałem się na torze, wróciłem na autostradę i prosto do Homburga. Na spotkanie z Gosią i Markiem. Ale to już inna historia. Ta kończy się właśnie tu. Sceną odjeżdżania w stronę zachodzącego słońca, z rykiem wydechów w tle.
About Me

Nazywam się Przemysław Fura, jakoś tak przylgnął do mnie nick: "CyberScyzor". Trochę dlatego, że pochodzę z Kielc, a trochę dlatego, że w świecie wirtualnym przebywam prawie tyle samo co w świecie realnym. Czasami wpadam na genialny w swej prostocie pomysł wyprawy motocyklowej, wtedy czasami to opisuje. Niektórzy uważają, że to jest fajne. Fajne nie fajne... jest. I właśnie trafiłeś w miejsce gdzie to "jest".
Nie należę do kategorii "poczytalni". Po pierwsze jeżdżę na motocyklu, po drugie nie sam. W mojej wyobraźni towarzyszy mi dość pokaźny tłumek przemyśleń a rzeczywistość miesza mi się z wyobraźnią.
Jeśli Ci się to podoboda... hmm... miło... możesz to wyraźić w komentarzach, moje ego na pewno od tego urośnie i może zacznę pisać więcej, a skoro ci sie to podoba to chyba wszystkim nam o to chodzi, czyż nie?
Więcej o mnie pod tym linkiem: http://about.me/cyberscyzor
Zapraszam również na mojego bloga zawodowego:
Krach Systemu - Media, Trendy, Strategia
NAJPOPULARNIEJSZE
-
Siedziałem przed komputerem i jak zazwyczaj przed sezonem oglądałem na youtube kompilację wypadków motocyklowych. Takich na serio. Śmier...
-
czyli jak nie zrealizowałem planu ale i tak było dobrze. Ta historia zaczyna się dość wcześnie. Sprzedałem Zuzię, a mój kolega z pra...
-
Siadłem wygodnie do komputera, zatarłem ręce z zamiarem opisania mojej historii zapoznania się z Bractwem Suzuki. W głowie przewija mi ...
-
Koniec wakacji Anioła czyli jak uratowałem świat przed zagładą. Nudziłem się. W garażu pusto, Anioł na wakacjach, ja właśnie po raz k...
-
Dzień 1. Obudziłem się o 8mej. Plan był wyruszyć o 9tej, klepnąłem ręką budzik, czułem się okropnie, tylko chwilka, tylko chwileczk...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz