Koniec wakacji Anioła




Koniec wakacji Anioła czyli jak uratowałem świat przed zagładą.

Nudziłem się. W garażu pusto, Anioł na wakacjach, ja właśnie po raz kolejny ratowałem Galaktykę przed zagładą albo polowałem na smoki... to zależy, którą grę akurat odpaliłem. Dobrze, że moja żona od czasu do czasu dba o to żebym nie nudził się za bardzo. Wynieś śmieci, pozamiataj, posprzątaj, zajmij się dzieckiem, napraw prysznic, napraw zlew... Co my byśmy bez tych żon robili. Chyba tylko grali, pili piwo i jeździli na motocyklach... zgroza, prawdziwa wizja końca świata.

Przypomniałem sobie jak dawno, dawno temu w odległej galaktyce za namową pewnego kolesia postanowiłem, że jednak kupię drugi motocykl. Wbrew wszystkim i wszystkiemu. Nie zdawałem sobie jednak sprawy z konsekwencji tego czynu. Ani, że sprawy nagle przyspieszą... Jak wspominałem, nudziłem się, zabijałem właśnie obrzydliwego stwora, który nastawał na wirtualne życie mojej wirtualnej postaci gdy poczułem jakiś taki niezbyt miły zapach. Coś jakby ktoś wjechał mi na poddasze samochodem z zepsutym katalizatorem. Siarka, czy jak?
- Hej, what da'fuck? - zapytałem sam siebie i zacząłem się rozglądać. Z tyłu za mną stał jakiś koleś. Taki typ gogusia, śliski z wyglądu, hermafrody... hermafrodytycz.. herma... pedalski znaczy się.  Elegancko ubrany i bezczelnie zaglądający mi przez ramię. Podskoczyłem jak oparzony o mało się przy tym nie wyrwawszy słuchawek z korzeniami.

- Pogrzało cię człowieku! Tak mnie..
- Nie obrażaj mnie od razu od samego początku! - obruszył się szczerze.
Zmarszczyłem brwi.
- Ki czort?
- O nareszcie widzę, że zaczynasz rozumieć. - uśmiechnął się szeroko i wyciągnął rękę na powitanie.
- Pozwól, ze się przedstawię jestem Lu.
O mało się nie zakrztusiłem ze śmiechu
- Rodzice to cię chyba za bardzo nie lubili - dodałem zgryźliwie - tak po prostu Lu? No to lu go w dziób?
Zmarszczył się.
- Nie bądźmy prymitywami... Lu... Cyfer..
- Aaaa..achh....że co? - zamrugałem z niedowierzaniem - Luuu... kurwa.. Cyfer??? - to chyba zaczynało mnie przerastać, pomyślałem sobie.
- Nie "kurwa" ale gdybyś tylko o jakiejś pomyślał, to z chęcią podam ci adresy, telefony, znam większość z nich osobiście - uśmiechnął się bezczelnie.
Zamachałem rękami gwałtownie
- Nie, nie, nie.. źle mnie zrozumiałeś... dajmy sobie spokój tej dyskusji.. Anioł! - krzyknąłem w przestrzeń. Mój gość syknął gwałtownie.
- Aaaalle po co zaraz go wzywać. Widzisz teraz dlaczego wolę się przedstawiać, Lu. Na moje pełne imię ludzie dziwnie reagują. A to wszystko kłamstwa, pomówienia, przeinaczenia moi prawnicy na szczęście już nad tym pracują.
- Eee…. Jacy prawnicy? – zapytałem z głupia frant.
- No wiesz… Wszyscy… - Lu się uśmiechnął i kontynuował - może wysłuchaj najpierw co mam do powiedzenia, co ci szkodzi... mam pewną propozycję, a właściwie prezent.
- Nie, nie, nie i jeszcze raz nie.. a kysz, a kysz a kysz... - starałem się go nie słuchać.
- Gwarantuję ci, ze Anio...khm..khm..- nagle zakasłał zasłaniając usta chusteczką.- skończą się jego wakacje a ty staniesz się posiadaczem pięknego motocykla marzeń. W twoich ulubionych kolorach - tu uśmiechnął się ironicznie - moich zresztą też. Widzisz?
Już miałem wołać Anioła po raz kolejny, ten pewnie znowu schlany imprezował gdzieś na niebiańskiej balandze, kiedy moją uwagę przykuło magiczne słowo "motocykl". Byłem trochę wyposzczony, Zuzia pojechała już prawie 9 miesięcy temu. Czułem się jakby część mojej osoby obumarła. To kawał czasu. Tęskniłem za moimi wycieczkami motocyklowymi. Za tym poczuciem wolności. Jakaś cząsteczka mojej duszy się zawahała…
- O czym ty w ogóle do mnie rozmawiasz? Hmm.. Masz 2 minuty na wyjaśnienia. - zerknąłem znacząco na zegarek.
- Ależ oczywiście…- odpowiedział Lu, uśmiechając się ironicznie. - Wystarczy mi rzut oka - mrugnął i zaczął iść w stronę garażu - Chodź za mną coś ci pokażę.
Wzruszyłem ramionami i ruszyłem. Weszliśmy do pustego garażu.
- No i? - zapytałem rozczarowany
- Momencik, momencik, pozwól mi stworzyć nastrój... W końcu to ja wymyśliłem reklamę.

Zgasło światło, gdzieś z oddali usłyszałem pomruk, jakiś taki basowy ale miły dla ucha, ciężko mi było określić kierunek z którego dochodziły dźwięki. I nagle na środku garażu coś się pojawiło w ognistej kuli magmy pojawiła się ona... od razu widać, że z piekła rodem, rycząc wściekle, plując ogniem na prawo i lewo. Hayabusa. Zmaterializowała się na środku garażu. Czarna jak noc, czerwone kanji, japońskie litery symbolizujące Sokoła Wędrownego  jarzyło się  plazmą jakby były wykonane z lawy wulkanicznej.

Kiedyś słyszałem takie porównanie jak różne nacje reagują na zapierający dech w piersiach widok. Amerykanie wykrzykują wtedy "Wow! Amazing!!" Francuzi krzyczą wtedy "Magnifique!!" a Niemcy "Wunderbar!!", ja zareagowałem jak typowy Polak:
- O kurwa, ja pierdolę.... - szczęka mi opadła na ziemię. Bestia była piękna, taka ze snów, marzenie, które się ziściło. Piękna i niebezpieczna zarazem, aż przechodziły mnie dreszcze. Jej piekielny charakter podkreślony był przez czerwone elementy, które jarzyły się magicznie, jakby lawa, z której były zrobione jeszcze nie wystygła.
- Widzę, że ci się podoba… Dlaczego nie jestem zdziwiony, opłacało się mnie wysłuchać? – z satysfakcją zapytał Lucyfer
- Eeee… no nie będę ukrywał, jest piękna
- Piękno to też moja specjalność – odpowiedział Lu – a gdybyś chciał poznać, chętną i piękną kobietę… - zaczął ale nie pozwoliłem mu dokończyć.
- Nie, nie, nie odpuść sobie. Sam pracuję w reklamie, wiem jak to działa, na początek blah blah, wszystko cud malina a potem dopiski drobnym druczkiem na umowie. Moja odpowiedź brzmi „NIE”. Nic nie podpiszę. Nici z cyrografu! – byłem bardzo stanowczy. Lu podniósł obie ręce w geście obronnym.
- Ale moment, moment, kto mówi o podpisywaniu czegokolwiek, to prezent.
Zmarszczyłem brwi węsząc podstęp. W końcu nie na darmo pracuję w reklamie.
- Jak to prezent? Wyjaśnij.
- Normalnie. Prezent. Żadnych umów żadnych zobowiązań. Prezent. Niczym w reklamie Play, tylko, że tu naprawdę.
- Bez podtekstów, bez podstępów? Chyba nie chcesz żebym w to uwierzył? Dostajesz prezent od króla prostytutek, prawników i reklamy. Hej… Wytłumacz mi jaki TY masz w tym interes, bo twoja bezinteresowność sam wiesz, jest taka jakby nieistniejąca. 
Lucyfer przewrócił oczami i nieszczerze się obruszył.
- No wiesz…
- Wiem, mów.
- No dobra. Nie chodzi o ciebie. Chodzi o twojego Anio.. o tego ancymona. Wiesz ile razy najechał moje piekło? Ile razy pokonał moje zastępy piekielne? Ile upokorzeń, klęsk… - zaczął gestykulować i się niezdrowo podniecać – Słuchaj. Ja ci daję Bestię, przyjrzyj się jej. To najszybszy motocykl świata, Sokół Wędrowny – najszybciej poruszający się organizm na świecie. Pierwszy motocykl seryjny, który przekroczył prędkość 300 km/h. W twoich ulubionych kolorach. Czarno – czerwone. Coś dla ludzi z jajami ze stali. Twój Anio... będzie miał przechlapane, ale to lamus. Pewnie teraz leży gdzieś zachlany, wakacje mu nie służą, rozpija się i rozpada, ugania za nastoletnimi pannami. Potrzebuje prawdziwego kopniaka. Masz to szczęście w nieszczęściu, że dostałeś za Stróża Archanioła. Nie dziw się, że jest zaplątany w dużą politykę. Ale przecież chyba się nie boisz, prawda? Chyba wierzysz w Mik’hael’a, i w siebie, prawda? Dasz radę?
No i tu mi urósł gul, poniosło mnie.
- Ja nie dam rady? Ja? I co myślisz, że dasz mi najszybszy motocykl świata i nie ogarniemy tego z Aniołem? – uniosłem się typowo polskim honorem.
- Tak. Tak właśnie myślę. Nie ogarniecie. – spokojnie odpowiedział Lu.
- A niedoczekanie twoje, a właśnie, że ogarniemy.
Kątem oka zauważyłem, że Bestia tak jakby się uśmiecha, Lucyfer zresztą też. Przez chwilę błysnęła mi myśl, że może się dałem podpuścić.
- Czyli zgoda? – zapytał Lu i podał mi rękę.
- A niech cię, zgoda! – odpowiedziałem i przybiłem piątkę.
- Ha! – ucieszył się Lucyfer i w tym momencie usłyszeliśmy tak jakby z zaświatów, śpiew Anioła:
- Goooodzinnaaa piąąąątaaa!!!! Minuuuut trzyyyyydzieśćiiiii… Hep! Kieeeedyy…. Pobuuuudkaaa zaaaaaagrałaaaaa…..
- Ja chyba już muszę spadać – rzekł nagle spłoszony Lucyfer – gdybyś kiedyś potrzebował porady prawnej, reklamy lub skorzystać sam wiesz.. tutaj masz parę adresów internetowych – wcisnął mi w łapę jakąś wizytówkę. 
Z przestrzeni wyłonił się Anioł.
- Grrruuuuupaaaaa reezeeeerwyyyy szłaaaaa do cywiiiilllaaaaaa niejedna paaaaaannnaaa płaaaaakaaaaałaaaaa! – i tak jak stał wypierdzielił się z łomotem na podłogę garażu.
- To pa! – szepnął Lu i zniknął w małym obłoczku siarki.

Anioł tymczasem spróbował się podnieść, co mu się nie udało, spojrzał nieprzytomnym wzrokiem na Bestię i przytulił się do jej tylnej opony traktując niczym poduszkę. Westchnął głęboko i usnął w najlepsze, pochrapując głośno. Przypomniała mi się pewna scena, kiedy to ja osobiście wracając do pokoju prawie do niego doszedłem, ale po drodze była wycieraczka i wschód słońca i postanowiłem na tej wycieraczce przysiąść i tylko na chwilkę obejrzeć ten wschód słońca no i tak mi się usnęło. Wzruszyłem się. Anioł to jednak swój chłop, jesteśmy jak bracia. Mam nadzieję, że jak już zejdę z tego padołu łez będę jak on. No i te nastoletnie panny. Może tak skorzystać z tej wizytówki..

Otrząsnąłem się z głupawych myśli. Eh ten Lucyfer… zna każdą ludzką słabość. Popatrzyłem na Bestię, na przytulonego do jej tylnej opony Anioła z głupawym uśmiechem na twarzy, jeszcze raz na Bestię, Bestia popatrzyła na mnie z szelmowskim uśmiechem, popatrzyłem jeszcze raz na Anioła i uśmiechnąłem się szelmowsko. No to koniec wakacji Anioł. Zaraz ci to oznajmią trąby jerychońskie w postaci dwóch wydechów Yoshimura R77.

Sprawdziłem wydechy, nie było dB killerów. Nie zdziwiło mnie to nic a nic, nie spodziewałem się tam ich zastać. Podszedłem do Bestii i przekręciłem kluczyk, maszyneria ożyła, zegary zajarzyły się bursztynowym światłem. Oj Anioł, Anioł  i po co były ci te wakacje? Spuścisz podopiecznego na chwilę z oka i bach… psikus. Takie myśli mi latały po głowie kiedy naciskałem przycisk zapłonu.

Bestia plunęła grzmotem z wydechów. Eh… Z piekła, czy nie, brzmi niebiańsko. Odkręciłem gaz z lubością i hałas zaczął mi wiercić przyjemną dziurę w brzuchu. Anioł otworzył oczy nic nie rozumiejąc.
- Co to, gdzie ja jestem? – próbował przekrzyczeć ryk wydechów ale właściwie tylko po ruchu warg domyśliłem się co mówi.
- CO TO NIBY KURWA JEST!!??? – ryknął na cały głos, złapał się za głowę i użył tej swojej sztuczki z błyskawicznym trzeźwieniem. Rozejrzał się dookoła i dojrzał Bestię. Oczy mu się rozszerzyły ze zdziwienia. Zgasiłem generator grzmotów i spojrzałem na niego dumnie.

- Piękna, nie? Koniec wakacji Anioł! – zakrzyknąłem okrutnie zadowolony ze swojego numeru
– Tadaaam! – podskoczyłem teatralnie wskazując na motocykl.
- Skąd to masz? – zapytał Anioł matowym głosem
- Eeee… no wiesz… Dawno, dawno temu zamówiłem a ta ślicznotka to taki jakby, no wiesz… Prezent… - zacząłem niepewnie
- Prezent? Od kogo niby?
- No… eeee.. Od Lucyfera – spojrzałem w dół zawstydzony, może to jednak nie był świetny pomysł? Pomyślałem
- No pięknie, kurwa, pięknie. Czy ty wiesz co ty zrobiłeś? Na chwilę spuścić cię z oczu i co?? Ten od razu zgadza się na konszachty z piekłem. Jakie te człowieki głupie…
- Hej, no a z ciebie co za Anioł Stróż? Gdzie byłeś lamusie? Czepiasz się mnie a sam się szwendasz zapijaczony, jakbyś tu był to by sytuacja nie miała miejsca. – zacząłem się bronić, mam wrażenie, że Bestia śmiała się pod nosem obserwując naszą kłótnię.
- I co? Teraz niby to moja wina tak? – odpowiedział Anioł, w życiu nie widziałem go tak wściekłego – Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego co ty zrobiłeś?? To koniec świata!! 
W tym momencie zgasło światło, staliśmy w pustym garażu, tylko zegary i reflektory Bestii świeciły, na zewnątrz usłyszeliśmy grzmot. Najpierw jeden potem drugi, potem trzeci i czwarty.
- O cholera!- usłyszałem zduszony i lekko przerażony głos Anioła.
Otworzyłem szybko po omacku drzwi garażu i na zewnątrz zobaczyłem dantejską scenę. Niebo było zasnute ciemnymi chmurami a z obłoków na ziemię galopowali na upiornych rumakach czterej jeźdźcy. Spojrzałem na Anioła.
- Czy to jest to co myślę, że jest? – zapytałem. Kiwnął głową potwierdzając. Miałem wrażenie, że było mu głupio.

Jeźdźcy wylądowali na moim podwórku i zsiedli z koni. Stanowili ciekawy widok. Największy z nich to osiłek, krótko ostrzyżony, można by rzec, że w typie kark. Ogromny, umięśniony, obładowany bronią różnego rodzaju od mieczy poprzez karabiny, granaty, na nożach, bejsbolach i kastetach kończąc.  Zeskoczył z ognistego rumaka pierwszy.
- ARMAGEDON KURWA!!! – ryknął i zaczął z miejsca rozwalać ogrodzenie mojego  podwórka jakimś antycznym toporem.
- Hej! – ryknąłem i rzuciłem się w jego stronę próbując ratować moją własność, ale nie miałem szans. Odrzuciło mnie na sto metrów wylądowałem w rabatce z kwiatami plując ziemią na prawo i lewo. Wpadłem na inny pomysł, rzuciłem się do garażu wyprowadzić Bestię, minąłem osłupiałego Anioła, który bezmyślnie przyglądał się początkowi końca świata, który sam wywołał. Odpaliłem maszynę i zacząłem kręcić niemiłosiernie. Ryk wydechów przedarł się przez hałas wywołany grzmotami i ogólną destrukcją. Osiłek zatrzymał się w na swojej drodze zniszczenia gdzieś przy krawężnikach, odrzucił jeden z nich i spojrzał w stronę Bestii. Wszystko zamarło. Drugi z jeźdźców, zresztą znany mi, Śmierć powiedział:
- POCZEKAJ… CO TO? -  choć w jego przypadku nie da się powiedzieć czy on mówi czy nie. Słowa raczej słyszalne były podświadomie jakby ktoś wypowiadał je w twojej głowie. Śmierć nie ruszał ustami, być może dlatego, że ich nie miał.

Teraz mogłem jej lub jemu przyjrzeć bliżej. Nie wiem dlaczego wszyscy uważają, że Śmierć jest rodzaju żeńskiego. Nie udało mi się znaleźć żadnych oznak płci. Szkielet z kosą, odziany w ponure szaty, a nie umiem rozpoznać płci szkieletu. Bez cycków trudno sobie poradzić. Być może dlatego czasem myślę o niej per on a czasem per ona.
- Eeee… proszę Pana Pani…- zacząłem niepewnie – to Bestia.


Kątem oka zobaczyłem pozostałych dwóch jeźdźców, wyraźnie skromniejszych i mniejszych, jeden to wychudzony niemiłosiernie człowieczek a drugi prawie tak samo chudy ale zielony na twarzy, wyglądający jakby miał zaraz zwymiotować.

- Zgaduję, że panowie Jeźdźcy Apokalipsy, tak? Wojna… – kiwnąłem głową w stronę osiłka
– Śmierć… – spojrzałem na Śmierć, która się uśmiechnęła (zresztą nie miała wyjścia) od ucha do ucha, tyle, że nie miała uszu oczywiście
– i jak zgaduję Pan Głód… – kiwnąłem głową w stronę chudego człowieczka
– i Pan Zaraza… – zwróciłem się do tego zielonego na twarzy.
- Śmierć, no co ty odpierdalasz, robota czeka! – zaczął Wojna.
- No właśnie – rzekł Głód – kończmy szybko, głodny się zrobiłem..
- A mi niedobrze… - rzekł Zaraza
- Eeee.. Panowie… spokojnie.., po co zaraz ta demolka – rozpocząłem niepewnie -  jak Pan jest głodny zapraszam, czym chata bogata, żona właśnie zrobiła zakupy, lodówka pełna. – Głód wyraźnie się ożywił
- O.. poczekajcie tu chwilę.. – powiedział i ruszył w stronę kuchni.
- Niedobrze mi… zaraz zwrócę – zamruczał pod nosem Zaraza.
- Śmierć, no weź chodź! Kupa roboty czeka, szef będzie rozczarowany – wrócił do tematu Wojna – to jest nasze pięć minut, moment chwały!
- Panowie, panowie to pomyłka! – krzyknąłem w desperacji
- Jaka niby pomyłka? – Ogromny osiłek zwrócił się do mnie i spojrzał na mnie swoimi małymi ślipkami w ogromnej masie mięsni. Mógłbym się założyć, że już spotkałem go parę razy w swoim życiu i wydaje mi się, że było to na meczu piłkarskim.

– Archanioł nas wezwał, wezwał… zaczynamy Apokalipsę.. Buahahahaaaa – roześmiał się w głos Wojna.
- CZEKAJCIE… PODOBA MI SIĘ TO… - powiedziała Śmierć w naszych głowach, podchodząc do Bestii.
- Po moim trupie! – rzuciłem się w stronę Bestii z zamiarem bronienia jej kiedy się zorientowałem jak głupie było to co właśnie powiedziałem w kontekście tego co się działo dookoła
- JAK SOBIE ŻYCZYSZ – usłyszałem głos Śmierci, kiedy rozpoczęła zamach kosą.
- Hej do cholery spokój! – ryknął Anioł – on jest ze mną. Buda mówię! – I wypalił Śmierci z bańki aż jej się szczęką przesunęła. Anioł stanął nad nią i pogroził jej palcem.


- Chyba nie chcesz tego zaczynać od początku? Już raz ci spuściłem manto, pamiętasz?
- Buaaahhhaaahaha – ryknął Wojna – to w tobie lubię Mik’haelu – huknął Anioła w ramię po przyjacielsku, aż ten się wywalił na rozwalonej bramie.
- Weź wyluzuj, to faktycznie pomyłka jest. Tak sobie palnąłem z tym końcem świata. – powiedział Anioł jak już się podniósł.
- No to masz przechlapane u szefa. Ty to niezły frajer jesteś. Tak sobie palnąć, będąc Archaniołem. Teraz to już za późno. ARMAGEDON IS HERE!!! – ryknął Wojna i chwycił za topór z zamiarem kontynuowania demolowania okolicy.

Ktoś stuknął mnie w ramię, odwróciłem się i zobaczyłem Głód z wypchanymi policzkami i pętem kiełbasy z Biedronki w ręku.
- SHodoshka  jesastc puszzzztaa – zaczął, zorientował się, że mówi z pełnymi ustami, przełknął i powtórzył – Lodówka jest pusta.
Zrobił smutną minę.
- Niedobrze mi – usłyszałem głos Zarazy.
- Eee… w szafce są jeszcze konserwy i słoiki – odpowiedziałem i zignorowałem Zarazę. Głód kiwnął głową i odwrócił się człapiąc z powrotem w stronę kuchni.

Pomogłem zebrać się Śmierci z ziemi.
- Podoba ci się ten motocykl? – zapytałem, a w mojej głowie kiełkował prawdziwie lucyferyczny plan. Śmierć kiwnęła głową. Spojrzałem na jej rumaka faktycznie, wyglądał licho.
- Rozumiem cię. – mrugnąłem do niej porozumiewawczo – Apokalipsa powinna być z fasonem, rykiem wydechów – aby podkreślić swoje słowa po raz kolejny odpaliłem Bestię, która zaczęła generować grzmoty z wydechów – a nie na takiej szkapinie…Popatrz na rumaka tego prymitywa, cymbała, kibola, żołdaka. Wojna ma bajeranckiego ognistego rumaka a ty co? A przecież gdzie Wojnie do ciebie…- tu kiwnąłem głową w stronę szkieletu konia, na którym przyjechała Śmierć.
- Gdzie jest otwieracz? – usłyszałem głos Głodu z kuchni
- W górnej szufladzie! – odkrzyknąłem i kontynuowałem rozmowę ze Śmiercią, wiedziałem, że mam coraz mniej czasu, Wojna uporał się z furtką i rozpoczął demolkę drogi. Gdybym znał go wcześniej ucieszyłbym się, pomógł by mi zniwelować teren a tak… jak ja będę wyjeżdżał z garażu.
- No więc popatrz.. możemy wejść w układ.. – kontynuowałem – Bestia będzie twoja… - zawiesiłem głos dramatycznie, widziałem w oczodołach Śmierci błysk pożądania. Uśmiechnąłem się widząc w niej bratnią duszę motocyklisty. – ale pod dwoma warunkami.
Śmierć zmarszczyłaby brwi, gdyby je miała i spojrzała na mnie pytająco.
- Po pierwsze zawijasz ten cały bajzel z powrotem na górę. – pokazałem Wojnę demolującego drogę, Zarazę i wskazałem w stronę kuchni, gdzie jak mniemam Głód zjadał resztki moich zapasów żywnościowych.
- Po drugie – kontynuowałem – Bestię dostajesz po moim zejściu z tego padołu…


Śmierć się zastanowiła, podrapała kościstym paluchem po szczęce i uchyliła poły swojego płaszcza. Zauważyłem wiszące tam malutkie klepsyderki. Śmierć zaczęła przesuwać po nich swoimi paluchami. Poczułem się nieswojo, spojrzała na mnie i teatralnym gestem odwróciła się plecami do mnie abym nie widział, którą klepsydrę bierze do ręki.
Ktoś klepnął mnie w ramię, odwróciłem się, za mną stał Głód ze słoikiem ogórków kiszonych mojej mamy w ręku.
- Otwórz… nie mam siły – poprosił ze smutnym wzrokiem. Westchnąłem i pomogłem mu otworzyć, choć chwilę mi to zajęło.
- Zaraz zwrócę – odezwał się jak zawsze Zaraza. Choć tym razem widziałem, że nie żartuje, po wielu imprezach w moim domu potrafiłem rozpoznać realne zagrożenie, niemal instynktownie…
- Tylko nie na schody, łazienka jest tam… - zacząłem
- ZGODA – odezwała się Śmierć, chowając w kieszeń płaszcza klepsyderkę. Niestety nie udało mi się zobaczyć czy zostało w niej jeszcze dużo piasku, czy mało.
- Ale bez żadnych oszustw, uczciwie? – odezwał się mój Anioł Stróż – żadnych sztuczek, tricków, małych druczków – Anioł złapał Śmierć za poły płaszcza i spojrzał jej głęboko w oczy. – Co mu przeznaczone to mu się dostanie, tak?


Śmierć kiwnęła głową.
– ŻADNYCH SZTUCZEK, SAMO ŻYCIE – usłyszałem w głowie. Anioł puścił Śmierć, ucieszyłem się, że mam Anioła po mojej stronie i wyciągnąłem rękę w stronę Śmierci.
- Będzie Pan zadowolony, następny Armagedon będzie z fasonem. 300 na godzinę i huk Yoshimury. To będzie niesamowite widowisko. Bardzo żałuję, że nie będę mógł tego zobaczyć osobiście. – powiedziałem. Śmierć uśmiechnęła się (a jakżeby inaczej) i przybiła piątkę.
- WRACAMY. TO POMYŁKA. – usłyszałem w swojej głowie i Śmierć siadła na swoją kościstą szkapę.
- No nie… chyba kpisz!!! – ryknął Wojna. – Jaka pomyłka. Archanioł zapowiedział koniec świata? Zapowiedział… Jaka znowu pomyłka…- ruszył rozjuszony w moją stronę.
– Wyczuwam w tym twoją robotę człowieku – złapał mnie za frak i znów spojrzał mi głęboko w oczy swoimi małymi świńskimi oczkami.
- Wiesz co Wojna, nie lubię cię, jesteś głupi i prymitywny, cieszę się, że się stąd zawijasz, mam cię już dość. Mój ogródek zresztą też. – odrzekłem bezczelnie – na dodatek jestem pewien, że kibicujesz Wiśle Kraków – dorzuciłem na koniec pewny swego, widziałem wzrok Śmierci kiedy przybijała targu, wiedziałem, że nie pozwoli mi zrobić krzywdy.
-  Osz ty wieśniaku z Kielc – Wojna zrobił się cały czerwony na twarzy, ta Wisła Kraków go ruszyła – zabiję Cię!
- WRACAMY. – usłyszałem stanowcze stwierdzenie Śmierci w swojej głowie. Wojna mnie puścił.
- Następnym razem człowieku! – wskazał na mnie palcem udając, że do mnie strzela. Pomachałem mu radośnie na dowidzenia.
- I dobrze, bo żarcie się skończyło – powiedział Głód wychodząc z kuchni.
- Niedobrze mi, muszę się położyć – powiedział Zaraza wsiadając na konia.
- WRACAMY. – po raz kolejny zarządził Śmierć i wszyscy ruszyli z powrotem galopując w stronę niebios. Patrzyłem długo za nimi aż zniknęli w chmurach.

Opadłem z sił, dopiero teraz dotarł do mnie stres, który starałem się stłamsić. Siadłem na resztkach bramy, obok usiadł Anioł, za nami mruczała Bestia.
- Ale jazda. – rozejrzałem się dookoła. Cały ogródek zniszczony, droga zryta, ogrodzenie w drzazgach, nawet nie chcę dopuszczać do siebie myśli jak wygląda kuchnia po wizycie Głodu. Nie mówiąc o łazience po wizycie Zarazy. Anioł bez słów wyjął z kieszeni płaszcza butelkę Jacka Danielsa i mnie nią poczęstował. Wziąłem duży łyk.
- Nieźle sobie poradziłeś… Jak na człowieka. – pochwalił mnie Anioł i usiadł obok. Oddałem mu butelkę, on również pociągnął z gwinta.
- Daliśmy radę. Słuchaj, proponuję Bestię na zgodę na twoją cześć nazwać Black Angel. – Anioł kiwnął głową, Bestia zamruczała głośniej tak jakby przyzwyczajała się do swojego nowego imienia..
- Ja wiem, że to nie było rozsądne brać prezent od Lucyfera, ale musisz przyznać, że ty też dałeś do pieca z tym końcem świata i z tymi twoimi wakacjami. – dokończyłem. Anioł zmrużył oczy pociągnął jeszcze jeden łyk z butelki i mi ją podał.
- No dobra… przyznaję… mogłem się bardziej przyłożyć a z końcem świata to faktycznie przesada. – rzekł.
- Czyli co? Zgoda? Myślę, że potrzebujemy naprawdę pełnej mobilizacji aby ją ogarnąć – pokazałem kciukiem na stojącą za nami Bestię. Anioł się odwrócił i spojrzał na nią. Ja pociągnąłem długi, naprawdę długi łyk Jacka Danielsa i również się odwróciłem. Bestia była piękna, nawet w zdemolowanym otoczeniu wyglądała groźnie i dostojnie.  Patrzyliśmy na siebie nawzajem w milczeniu. Bestia z Piekła, Anioł z Nieba i człowiek.
- Black Angel – powiedział wolno Anioł przerywając ciszę.– nawet ładnie… Chyba muszę zamienić skrzydła na silniki odrzutowe… - westchnął.
- Dasz radę ze skrzydłami, jesteś Archaniołem. Będzie ciekawie.
- W to nie wątpię. Nie wiem tylko czy to dobrze czy źle…

1 komentarz:

  1. Zacznij wydawac!! genialnie wciagajace, lekkosc 'piora', oplulam monitor ze smiechu - fajna lektura do porannej kawy, trzeba by wylaczyc kompa i odpalic swoja 'bestie' w mniejszym wydaniu ;) skad Ci sie to bierze..;)

    OdpowiedzUsuń