Księga Genesis cz. 2



Księga Genesis - czyli jak to się wszystko zaczęło - część druga.

Byłem zmęczony, w końcu stworzenie świata to nie przelewki, wszystko się sypało: deadline przesrany, na dodatek Bóg nie należy do łatwych klientów. Szczególnie gdy jest pijany. I jak już myślałem, że to koniec wtedy ta kampania PR, że niby to on zrobił a nie ja.

Jakie typowe: najpierw doczekać do ostatniej chwili z własnej winy a potem wynająć człowieka, żeby to zrobił w czasie dwa razy krótszym niż się da i wydziwiać, że nie wszystko jest takie jak trzeba.

No na szlifowanie charakteru kobiety zabrakło mi czasu, trudno. Będzie miała gwałtowne zmiany humorów, no i przecieka… czasami… W ogóle ten człowiek został nam na końcu i naprawdę musieliśmy iść na kompromisy.
Może faceci nie będą tak wielowątkowi jak początkowo zakładaliśmy, musieliśmy zamontować prostszy model procesora, najzwyczajniej się wieszał a nie było czasu na testy.

Ale na szczęście już po. Oczywiście nikt nie docenił, nikt nie podziękował odsypiam to i tak dużo, mogę spać normalnie.



Poczułem zapach papierosów… otworzyłem jedno oko, czyżbym miał omamy? U mnie w domu się nie pali… ale nie, wyraźnie poczułem.. Otworzyłem oczy szerzej.. na fotelu przy moim łożu siedział jakiś koleś i palił.

- K$#%@wa... Co ty tu robisz? – wyskoczyłem z łóżka jak oparzony – tu się nie wchodzi tak bez pukania…

Resztki cudownego snu uleciały w przestrzeń. Miałem chwilę, żeby przyjrzeć się intruzowi.
Zanim odpowiedział już wiedziałem, ze odpowiedź na moje pytanie nie będzie prosta. Skórzane buty i długi płaszcz z symbolami krzyży celtyckich i krzyży templariuszy, twarz poorana bliznami i tatuażami, biały irokez na głowie, w zębach papieros, a to naprawdę parę szczegółów najbardziej cywilizowanych. Na udach w kaburach dwa pistolety, ogromne, prawdziwe „O mother fucker! Dirty Harry is pussy” kind.
Mimo woli wyrwało mi się

- Fak men… Forfiter…

Skanowałem jego postać wzrokiem w dość niezręcznej ciszy jaka zapadła. Muszę przyznać, że gość miał styl, skąd on wytrzasnął ten płaszcz? Na pistoletach wygrawerowane „Sprawiedliwość” i „Odkupienie”. Na plecach niedbale przewieszone katany, ale nie to spowodowało, że moja szczęka opadła mi na podłogę. Z jego pleców wyrastały skrzydła, białe ogromne, właściwie zajmowały pół pokoju.
Przełknałem głośno slinę.

- I jak? Uspokoiłeś się? – zapytał nie wyjmując papierosa z ust
- No tak jakby, sam musisz przyznać, że sytuacja jest niecodzienna.
- Przyznaje.


Znów zapadła niezręczna cisza.

- Napijesz się czegoś? – spróbowałem zagaić rozmowę
- Masz whiskey?
- Coś się znajdzie… - odpowiedziałem lekko zdziwiony i przypomniałem sobie, że na szafce mam Jacka Danielsa.
Wyjąłem szklaneczkę.

- Daj spokój z tymi ceregielami…- usłyszałem jego znużony głos. Wzruszyłem ramionami i podałem mu całą butelkę.
- Dzięki – odkręcił nakrętkę zębami i wypił duży haust nawet nie bardzo się skrzywiwszy – czas chyba wyjaśnić sobie parę rzeczy.
- No tak jakby moment na to doskonały. –
wtrąciłem, próbując być dowcipny, jego wzrok dobitnie pokazał mi, że to była jedna z tych nieudanych prób.

- Szef się bardzo cieszy z ostatniego projektu. Docenia i w ogóle przesyła wyrazy uznania, możesz poczuć się poklepany przez niego po plecach, jak również usłysz „good job, good job”.



Przez chwilę wydawało mi się, że słyszę w głowie właśnie te słowa, rozejrzałem się nerwowo.

- Zadowolony? – zakończył anioł

Chrząknąłem znacząco.

- Ermm… noo…. Nie to żebym kwestionował zdanie szefa, czy coś… ale nie uważasz, że to no ten tego… tak jakby przegięcie?



Anioł uniósł wzrok do góry
- Mówiłem, że aż takim frajerem to on nie jest… Plan B? – zapytał

- NO DOBRA DOBRA… PLAN B –
usłyszałem potężny basowy głos z zewsząd.
Anioł spojrzał znów na mnie.

- Dobra, plan B zatem – wsadził butelkę do kieszeni płaszcza i tak jakby się wyprostował. Myślę, że to miało oznaczać oficjalny ton… odchrząknął…

- Khm.. Khm. No więc tak w podzięce za doskonały przebieg służby, odwagę na polu walki.. – zmarszczył brwi – znaczy się w podzięce za stworzenie świata i ogólny zapieprz bez wytchnienia, szef mianował mnie twoim osobistym Aniołem Stróżem.

- Co? – mrugnąłem zadziwiony – eee… i to tyle?
- Nosz.. Czy ty wiesz kim ja jestem i co ja mogę? – odpowiedział tak jakby podenerwowany.
- No niby skąd?
- No w sumie racja. Nazywam się Mikhael… archanioł Mikhael.
- Oo.. znaczy się ten no.. Michał?
- Mikhael k@$%#^a!…
- No tak, przepraszam. Ale ten Archanioł? Dowódca Zastępów Niebieskich. Armii Aniołów?
- Ten sam
- Fak men… Forfiter… Trochę wiesz, no wyobrażałem sobie ciebie bardziej, no wiesz… świetliście, w jakiejś takiej zbroi… z włócznią? Czy mieczem?
- No miecze mam… czasy się zmieniają, po co mi zbroja daj spokój, to i tak kwestia wyobraźni, przecież ja nie jestem materialny, to ty mnie projektujesz.
- Ja? Że niby ja mam taką popapraną wyobraźnię?
- Dokładnie.
- No dobra, jestem pod wrażeniem. Archanioł Mik’hael to jest coś, czad nawet… załatwisz mi parę rzeczy?
- Cholera... –
zareagował z entuzjazmem – Dawaj…
- No to tak… chcę robić naprawdę wyczesane rzeczy, takie co mnie pasjonują. I chcę, żeby mi płacili za to, jakąś taką fajną sumkę… I żebym miał jakąś fajną nazwę stanowiska i pracował w fajnej firmie…
Z każdym zdaniem jego oczy niebezpiecznie się zwężały, zaczęło do mnie dochodzić, ze być może przeginam.

- Da się załatwić? – zapytałem z nadzieją
Westchnał ciężko.
- No dobra…
- To jeszcze motocykl…
- CO?!?? Pojebało cię!?!? A niech tam….Masz w promocji.


Nie wiedział, że popełnił największy błąd w swoim długim i pełnym przygód życiu...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz