Prawie niebo czyli Grossglockner cz. 1


Przygotowania.

Mam kota, kiedyś miałem dwa, ale jednego nieszczęśliwie zagryzły psy, świeć Panie nad jej duszą. Mój kot to specyficzne stworzenie, w domu „bywa”… Raz na tydzień, raz na dwa tygodnie. Przyjdzie rozejrzy się czy wszystko jest, popatrzy, zażąda żarcia i podomaga się pogłaskania (taki substytut seksu jak mniemam bo jest wykastrowany) i pójdzie sobie się szlajać dalej.
W zimie bywa częściej, bo wiadomo… jest kominek i ogólnie na zewnątrz raczej słabo. Podejrzewam, że on lubi nasz dom, nie przypuszczam, że darzy go jakąś specjalną estymą, być może w okolicy są przynajmniej ze dwa domy, które odwiedza na podobnej zasadzie. Ale ten nasz jest pierwszy, ja go wychowałem od małego, tu sikał w kuwetę i takie tam. Mam nadzieję, że może ten dom lubi jakoś bardziej. Musi tak być skoro wraca. Zawsze jak wraca ma przygotowane żarcie i w sumie cieszę się, że jest, bo go zwyczajnie sierściucha lubię.

Dlaczego o tym piszę? Myślę, że Gniewko (bo tak też mu dałem na imię) ma dużo cech po mnie. Ja też jestem tego typu nomadem. W domu za długo nie usiędzę, niby nie dbam ale tak naprawdę zawsze wracam i ten dom dla mnie ważny jest. Takiej osobie troche ciężko się zsocjalizować ale jakoś daje radę. No ok. nie mam paru domów, mam jeden. Nie jestem kotem i mam żonę… No i nie jestem wykastrowany! Choc nie ukrywam, że kotu czasem zazdroszczę. Nie wykastrowania oczywiście! Stylu życia. Moje wydaje się być dla mnie zbyt… stabilne… Choć żona twierdzi zupełnie co innego.

Tego typu osobnik w domu jako mąż to łączenie wody z ogniem. Podziwiam moją Olę, że potrafi to robić całkiem udatnie. Może znaczenie ma, że ja nie jestem wykastrowany a ona całkiem ładna? W każdym bądź razie mnie nosi. Kombinuję jak koń w rzeźni co by tutaj zrobić nie tak jak inni, normalni ustatkowani ludzie. Od wyprawy do Wilna minęło raptem pół roku a ja bym już się gdzieś wybrał. Najchętniej jak ten kot… samemu.

Okazja się zjawiła z najmniej spodziewanej strony… Życia rodzinnego. Ola ma siostrę co to za nic miała polską patriotyczną tradycję. Nie przekonał jej przykład Wandy co to Niemca nie chciała i wolała się utopić niż wyjśc za germańskiego oprawcę. Ona za Niemca wyszła na dodatek to sobie chwali…. Urodził im się dzieciak i postanowili go ochrzcić (a właściwie ją, bo to dziewczynka) i uwidzili sobie, że moja cudnej urody żona zostanie chrzesną tego owocu wielowiekowej tradycyjnej przyjaźni pomiędzy bratnimi narodami polskim i niemieckim. Co za tym idzie, Ola w sierpniu chciałaby, żebyśmy tam polecieli i unurzali się w rodzinno – socjalnym sosiku babć, ciotek, wujków z czego połowa pewnie pamięta czasy kiedy przydomek „SS-man” był powodem do dumy.

- Oho! Coś się święci – powiedział mój Anioł Stróż i miał całkowitą rację.
- Słuchaj no żono, a jakbyśmy zrobili tak, że owszem polecimy… ale wiesz… tak jakby… osobno?
- Osobno?!?! Znaczy się dwoma samolotami, czyś ty na głowę już całkiem upadł?!?
- Nie, nie.. spokojnie… ty samolotem ja motocyklem, przy okazji wycieczkę po okolicy sobie zrobimy, ja wezmę trochę urlopu poszwendam się po okolicy, potem chłopaki z Bractwa lecą na Grossglocknerstrasse to bym akurat wrócił przez Austrię.
- Przecież to kompletnie nie po drodze!
Tu się chwilę zastanowiłem… No i co z tego, że nie po drodze, jak można w ogóle podnieść taki argument? Kto bierze takie rzeczy w ogóle pod uwagę?!?! Logika! Eeee…. Kurde, gdybym się kierował w życiu logiką… to pewnie teraz byłbym bogaty i obrzydliwie nudny. Na całe szczęscie nie jestem logiczny więc jestem tylko bogaty… Nie! To jakos inaczej.. a nie jestem nudny i bardzo chiałbym być bogaty.
- Nigdy mi to jakoś nie przeszkadzało, wiesz na motocyklu tak jakby przestrzeń się w magiczny sposób zawija i właściwie wszystko jest „po drodze” a w ten sposób będziesz miała wszystko w jednym i mnie na chrzcinach, czego jak wszyscy wiemy nie znoszę ale poświęcam się w imię naszej miłości małżeńskiej i w ogólnie przyjętym interesie narodowym, z drugiej strony „odfajkujemy” moją samotną wyprawę motocyklową, która nie do końca będzie samotna ale równocześnie sama rozumiesz, będę miał urlop…
- A rób co chcesz.
- Dzięki – i pobiegłem do garażu przygotować Zuzię. 

Plan był dość skomplikowany. Ola jedzie z dzieciakiem do swojej mamy, zabiera stamtąd rodzinkę pakują się w samolot w Katowicach i lecą do Homburga (miejscowości gdzie mieszka jej siostra Gosia) koło Saarbrucken. Ja w tym czasie zasuwam motocyklem na drugi koniec Niemiec, na miejscu odbywamy miejscowe rytuały związane z obrządkiem chrzcin, potem ja zostaję u Gosi i zwiedzam miejscowe atrakcje (jeszcze nie wiem jakie, bo po co planować… to takie… przewidywalne…). Ola jako nowa entuzjastka motocykli postanawia nawet wziąć kask i kurtkę, mając nadzieję na zwiedzenie okolic Homburga na motocyklu. Jest dobrze. Ustalamy z Maciem, Czesto, Markiem i Marem, że się spotkamy w Austrii i polatamy wspólnie po alpejskich trasach. Zapowiada się ciekawie.
- O cholera… Zapowiada się źle…. – mruknął Anioł Stróż i zaczął grzebać w szafie wyciągając przeróżne sprzęty niewiadomego przeznaczenia.
Ola poleciała, ja zostałem sam… i… cholera… rozchorowałem się… co za pech… 39 stopni gorączki, ledwo chodzę, nie mówiąc o jeżdżeniu na motocyklu. Przedzień wyjazdu… ja leżę w łóżku trzesąc się z zimna przy 30-sto stopniowym upale.
- Mówiłem, że będzie źle? – mruknął Anioł
- No chyba kpisz, że mnie to powstrzyma.
- No chyba kpisz, że w tym stanie chcesz jechać!
- No chyba kpisz, że wątpisz!
- Kurwa… - odmruknął Anioł i z szafy zaczął wyciągać jeszcze więcej sprzętów… Jakąś błyszczącą zbroję, lśniący miecz.
- Ty po co ci to?!?! – zapytałem
- Bo trafił mi się podopieczny idiota! 39 stopni gorączki i 1300 km do przejechania… Czy ty wiesz jaką ja będę musiał odbyć tu walkę ze Śmiercią… już widzę jej minę… Ona myśli, że ma łatwą robotę! Ale do cholery jestem Archaniołem! Kurde… nie używałem tego od czasów trąb Jerychońskich… ech to była piękna bitwa…
Pokręciłem głową i poszedłem spać, rano musiałem wcześnie wstać, 1300 km… to jednak trochę, może to jednak nie jest dobry pomysł? No ale co mam niby zrobić, Pojutrze chrzciny, samolotu nie załatwię, samochód wzięła Ola, no nic… to przynajmniej nie ma nic wspólnego z rozsądkiem, przewidywalnością, logiką i stabilizacją… czyli zupełnie w moim stylu. Łyknąłem proszki i pomodliłem się o szybkie wyzdrowienie, a co mi szkodzi, może zadziała. Mina mojego Anioła pozwoliła mi zgadywać, że on raczej w to wątpi.

Część 2 - click! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz