Wilno beware cz. 2

Dzień 1 cz. 1

Pobudka za wcześnie jak zwykle. Nienawidzę wstawać rano. No ale dziś jest inaczej, dziś wyjazd, żonka też się zerwała, szykujemy się.. poranna kawka, jeszcze ostatnie sprawdzenie prognozy, jak się później okazuje zupełnie niepotrzebny stres, prognozy są tragiczne. Leje, pada, burze, telewizora ani radia nie włączam bo i tak wiem co się tam będzie działo. Powodzie, nieszczęścia

 - Panie normalnie zalało nas i co my teraz zrobimy.. Panie! A nikt o nas nie pamięta! I co my teraz poczniemy..



Nie to żebym nie współczuł.. współczuje, generalnie to naprawdę straszna lipa ta dom stracić ino drażni mnie maniera przedstawiania tego w telewizji.. a no i drażni mnie roszczeniowość… zalało mnie to mi się należy teraz.. zamiast wcześniej pomyśleć i się ubezpieczyć.. Ale czym ja tu się przejmuję, kuferek i sakwy do ręki i hop na moto. O dziwo wczorajsze pakowanie przebiegło w nadzwyczaj przyjaznej atmosferze, szczerze mówiąc bałem się, że pakowanie to racej sprawa grubszego kalibru. Zderzenie mojego stylu „majtki i karta kredytowa” z Oli „suszarka, prostownica do włosów, coś na wieczór pierwszy, coś na wieczór drugi żeby się nie powtarzać, tonik jeden, tonik dwa, coś ciepłego i jakby to ciepłe się zamoczyło.. a i jeszcze jakby to na wieczór pierwszy się zamoczyło to też dobrze żeby wziąć na zapas coś, klapki na plażę, klapki pod prysznic… i zapasowe buty koniecznie…itd..”



Na szczęście pakowanie przebiegło bez zakłóceń okazało się, że kufer centralny plus dwie sakwy to aż nadto nawet ich nie musieliśmy rozkładać żeby zwiększać ich pojemność. Tak więc zapakowani, wyszykowani startujemy. Jeszcze krótka instrukcja dla żonki jak się zachowywać.. Po pierwsze nie klepać w kask jak myśli, że jadę za szybko.. po drugie nie klepać w plecy jak myśli, że jadę za szybko.. po trzecie nie klepać w ramię jak myśli, że jadę za szybko.. po czwarte nie patrzeć na prędkościomierz.. przejechałem już te parędziesiąt tysięcy kilometrów przejadę i ten tysiąc… po następne jak się chce zatrzymać to wyraźnie klepać w ramię, nie kręcić się w czasie jazdy, wychylać w kierunku do zakrętu, nie kręcić kaskiem.. uff..

Jeszcze tylko spojrzenie w górę na Anioła Stróża..

- Gotowy?
- No ba…


I odpalamy, ruszyła maszyna po szynach ospale.. eee.. nie ta bajka.. ale w sumie podobnie, najpierw powoli, bo to wszystko nierozruszane, nieujeżdżone dojeżdżamy do Radzymina i od razu hop na drogę szybkiego ruchu i tu ogień, pusto środek tygodnia. Pusta droga. Znaczy się „ogień” to mocno powiedziane… w końcu kufer, sakwy, dwie osoby i tylko 0,6 litra ale daje radę, pogoda się wyklarowała na takie „a nie wiem czy popadam czy nie” i tak sobie trwa. W sumie całkiem spoko na przejazd, nie za ciepło nie za zimno. Łykamy kilometry, żonka chyba sobie wzięła do serca moje uwagi bo nie czuję żadnych poklepywań nawet przy wyższych prędkościach (khm.. khm… „wyższe prędkości” to w tym przypadku również eufemizm może dla chopperów  są to „wyższe prędkości”). Droga o dziwo całkiem niezła dopiero za Łomżą robi się tragedia. Remont na remoncie, dziura na dziurze.. dla równowagi pogoda zrobiła się śłiczna, słoneczko… Krótki postój na stacji i tu dopada mnie praca.. nosz.. k.wa.. mać, urlop miał być… urlop! Słowo urlop rozumiecie! To taki moment kiedy nie pracuję.. NIE PRACUJĘ!. Z naciskiem na słowo NIE!.. i godzina wiszenia na telefonie.. dobrze, że chociaż okolica ładna to sobie siedzę na kamyczku pozdrawiam przejeżdżających motocyklistów, oni pozdrawiają mnie, żonka sączy soczek opalając się w ogródku przydrożnej knajpy a ja siedząc na tym kamieniu rozwiazuję problemy klientów.
Ufff.. po godzinie możemy jechać dalej. Niestety chyba zapowiada się deszcze, pogoda gwałtownie się pogarsza.. burza za pasem, mój żeglarski nos podpowiada mi, że nie ma co.. lądujemy na stacji tuż, tuż po zatankowaniu przed Augustowem. Znów relaks, kawka, ciasteczko lunęło jak z cebra.. urwanie chmury, ale w sumie co nam tam nie spieszymy się, przeczekamy.. na razie nie uruchamiam „kondomików”. Niech sobie poleżą w kuferku.

- Anioł no halo.. co jest? Nie taka była umowa!
- Moment, moment, już, już o co to całe larum…


Przestało padać, wsiadamy i jedziemy dalej, granica się zbliża, równocześnie znów zbliżają się chmury. Przed wjechaniem w strefę deszczu tuż, tuż przed Przewięzia staja i pada komenda „kondomiki włóż”. Chwila podskakiwania na jednej nodze na poboczu zanim się uda w tym całym motocyklowym bajzlu wbić w jeszcze jedną warstwę.. w miedzyczasie podjeżdża niebieska Hayabusa Eric’a

- O cześc Scyzor!
- O! no cześć..
- Ubieracie się? Tak tuż tuż przed Przewięzią?
- Tuż, tuż? To tutaj? Tu gdzie mamy spotkanie?
- No jakoś tak z 500 metrów..
- Aaa.. no ten tego.. Ja to do Wilna zasuwam.. jutro na wieczór wracam to się napijemy…
- Aa.. no to szerokości..


I w cudnym dźwięku basowych pomruków odjechali w siną dal. Żonka do mnie konspiracyjnym szeptem:

- Ta Hayabusa to fajna jest…
- Nom.. fajna.. wsiadasz?


Kiwnęła głową i dalej w siodło, się zna dziewczyna na tym co dobre.. nie dziwota w końcu mnie wzięła na męża,,,
Zuzia wesoło popyrkuje przez łąki przez pola… Deszcz siepie.. Żonka w kondomiku zadowolona, uszczelniona nawet jej deszcze nie przeszkadza. Jest dobrze, mrugam radośnie do Anioła Stróża

- No stary nie jest źle! Pada i jest dobrze
- Daje radę!


I w radosnym nastrojach dojeżdżamy do granicy. Strasznie lubię te momenty, granice, przekraczamy rzeczywistość. Nagle wszystko robi się inne.. choć takie nie inne równocześnie. Po pierwsze granica jak to granica.. parę znaków zwolnienia do 40 km/h puste budynki relikt po zamierzchłych czasach.. ale mamy Unię Eurpejską.. na dodatek jedziemy na.. wschód! Tak, to nie żart. Qrczę za stary jestem granica – nie granica na wschodniej granicy Polski zadziwia mnie. Zadziwia mnie faktem jak ten świat się zmienił i do czego to doszło. Jest takie chińskie przekleństwo „Obyś żył w ciekawych czasach”. No żyję w takich czasach i co? I zajebiście jest! Eh chińczyki, nie znacie się. Droga po drugiej stronie jakby lepsza, mniejszy tłok, zjeżdżamy zresztą zaraz z krajówki na rzecz jakichś powiatówek, zawsze wolałem podróżować bardziej lokalnie. Jest się jakby bliżej kraju w którym jesteś, lepiej go chłoniesz.
Tempo wolniutkie, przepisowe. Tyle się słyszy o czyhających milicjantach po krzakach, którzy użyja najmniejszego pretekstu, żeby tylko wyciągnać łapówkę. Ale nic takiego nie następuje, ani widu ani słychu milicji, czy policji.. nawet nie wiem co oni tu mają. Ani jednego najmniejszego kontaktu z władzą. Poczynam więc sobie coraz śmielej.. droga równiutka jak stół prawie nic samochodów.. jest cudnie, są możliwości porozglądania się po okolicy.. pierwsze wrażenie jest takie swojskie. No nie wiem czy obudził się we mnie duch przodków ale czułem się jakby tu był mój dom

„Litwo Ojczyzno moja..” hmm.. coś w tym jest, te domki, przyroda..choć przyznać trzeba, że bieda aż piszczy, domki drewniane, malutkie, malusieńkie nawet. Widziałem taki mały domek o wielkości pokoju w bloku, no pewnie w środku było ze 40 metrów kwadratowych nic więcej. Śmieszny widok. Teren strasznie podmokły, wszędzie widać rozlewiska, jeziorka, moczary. Nie wiem czy to wynik ostatnich efektów pogodowych czy oni tak tu mają zawsze. Bardzo mało stacji benzynowych na tych lokalnych dróżkach, trzeba uważać na wskaźnik paliwa, żeby się przypadkiem nie obudzić z ręka w.. ee…. baku.

Zasuwamy pięknie.. pogoda się wyklarowała na takie pochmurne niebo ale bez zagrożeń deszczem, dojeżdżamy do Alytus.. pózniej ta miejscowość wywrze na mnie niezatarte wrażenie ale ni uprzedzajmy faktów, trochę po mieście ludzie tu dziwnie jeżdżą, jakoś tak.. hmm.. jakby znaki i pay były „sugerowane” a nie obowiązujące. Szybko się dostosowuję.. oczy w dupie trzeba mieć i to wszystko..

- Anioł, ty tam kontrolujesz sytuację?


Słyszę wyłączany telewizor i upadającą szklankę z whisky.

- Osz kur…!!  Co? No ba.. oczywiście, że tak! Wszystko pod kontrolą!


Uspokojony jadę dalej. Robimy się powoli głodni.. a knajpek przydrożnych jak na lekarstwo, minus jeżdzenia opłotkami, w końcu udaje nam się znaleźć na wyjeździe z Alytus grill bar, bardzo sympatyczny. I świetnie się składa bo właśnie znów idzie burza. Siadamy wygodnie na tarasiku pod dachem i pałaszujemy szaszłyki po armeńsku czy gruźinsku. Jest mały kłopot właściwie w jakim języku tu rozmawiać. Litewski to taki język, jakby ktoś po grecku gadał z rosyjskim akcentem. Nie do zrozumienia.. pójść w internacjonalny i światowy angielski?  Może po rosyjsku skoro go trochę umiem? W końcu to były Związek Radziecki i rosyjski znają? A może po wielkopańsku po polsku? W końcu to kresy.. polskiego nie znają? Po chwili zastanowienia się wybieram opcję angielską najbezpieczniejszą. Kelnerka radzi sobie doskonale i bez większych problemów zamawiamy jedzonko i odpoczywamy podziwiając widoczki i oganiając się od komarów. Obok dwóch kolesi pałaszuje obiadek zapijając gorzałką.. ot wschodnia kultura, do obiadku idzie wódeczka zmrożona a nie jakieś pedalskie winko. Chyba bardziej mi z nimi po drodze. Choć z drugiej strony też nie.. taka polskie dziedzictwo okrakiem pomiędzy wschodem a zachodem. No ja niestety wódeczki nie, bo wiadomo prowadzę. Panowie dyskutują, kolejeczka jedna.. druga.. trzecia.. kończą obiad, każdy bierze swoje kluczyki od samochodu, zegna się z kolegą i wsiadają do samochodów odjeżdżając do domków czy kto tam wie gdzie. O fuck.. wschodnia kultura, przyznaję, ze zbierałem szczękę z podłogi. No nic… trzeba to wziąć pod uwagę skoro takie aparaty tu jeżdżą, od teraz zapas na pijanych mi się zwiększa.

 Po obiadku, miłej dyskusji z Olą wsiadamy z powrotem na moto. Deszcz przestał padać, ja kondomiki pakuję do kufra a Ola je tak polubiła, że jedzie w nich dalej

- Bo one takie ciepłe i fajne są!


No patrz Pan… kobiety… od Alytus droga prosta jak stół, szeroka, pusta.. qrcze ale fajnie. I jak to jest, że taka Litwa ma fajne drogi a my nic? Na dodatek po ch.. im te drogi jak samochodów nie mają. Nie wiem, wszystkie samochody pojechały krajówką? Nic Tirów.. osobówek, no jak w Stanach..pusta, długa droga „Highway to Heeeelll!!!”

Migiem dojeżdżamy do Wilna. Pierwsze wrażenie dziwne.. Tablica z napisem „Wilno” a potem długo, długo las.. i nic więcej.. potem fabryka w tym lesie i znów długo, długo las. Qrde, co oni z tą tablicą? Przecież tu nic nie ma? Dopiero po jakimś czasie pojawia się sensowna dwupasmówka i więcej samochodów i jakieś budynki. No chyba to właśnie to Wilno nareszcie.  Znajdujemy przydrożny hotel „Europa” a jak! To lubię w motocyklu, to poczucie możliwości zatrzymania się ot tak, nie trzeba szukać miejsca do parkowania, wsiadać, wysiadać, zamykać.. stajesz pod recepcją zsiadasz i podchodzisz. Trochę drogawo a jest w miarę wcześnie.. więc decydujemy się poszukać czegoś innego.

I tu zderzenie. Gdybym jechał sam.. pewnie teraz zaczął bym jeździć po mieście w ciemno, szukając hotelu.. ostatecznie wróciłbym do „Euro” I zanocował za dość duże pieniądze. Ale… ale.. żonka wyjmuje notatki.. i proponuje trzy hotele, które wyszukała wcześniej.. no no.. to jednak czasem przydatne jest.. no popatrz, popatrz.. Pokiwałem głową z podziwem i włączyłem GPS’a którego dotąd nie używałem, wpisałem te adresy i jak po sznurku trafiliśmy do hotelu, którego chcieliśmy. Potęga cywilizacji. Nowoczesna magia… cyborgizacja. Przyznaję, że jak nie lubie podróżować z GPSem.. to właśnie w takim momencie jest wspaniały. Obce miasto.. można się poszwendać po pustych drogach Litwy.. zresztą jak się później okazało dojechaliśmy do Wilna trochę naokoło nadrabiając około 50 km, ale naprawdę warto było. A po mieście nie ma co się szwendać, szczególnie gdy po prostu chcesz znaleźć miejsce do noclegu. Lepiej się zainstalować a potem pośmigać po centrum bez bagaży i mapy ot tak pochłonąć miasto i jego atmosferę.

Tak też postanawiamy… dziś wieczór wsiądziemy jeszcze na moto i pojeździmy po Wilnie wieczorem bez planu, bez mapy.. pobuczymy po wsi jak ja to nazywam. A jutro pozwiedzamy bardziej planowo. Dojeżdżamy do hotelu instalujemy się w środku. Jest miło, fajny hotelik w miłej okolicy.. za chwilkę wypad na miasto jak się tylko ściemni i nasze tyłki złapią formę.

- No dzięki Anioł, dobra robota!
- Hmm… że co? Erh.. aaa… no.. ooo..eee.. się pracuje.. się ma!



Część 3 - click!


Wyświetl większą mapę Photo by (CC) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz