Wilno beware cz. 3

Wypoczęliśmy, rozpakowaliśmy się, włączyliśmy tutejszą telewizję, niezrozumieliśmy ani słowa. W radosnym nastroju wyruszliśmy nocą podbijać Wilno, nasza 22.00 to u nich 23.00 to trochę widać. Znaczy się my myślimy, że godzina w sumie wczesna a oni właśnie się zbierają spać.. No cóż wieczorek ma być typowo zapoznawczy, czyli jedziemy na rympał tam gdzie się świeci jaśniej, mając nadzieję, że to nie będzie jakaś ogromna podmiejska fabryka.
Mieliśmy szczęście władowaliśmy się jakby w samo centrum i trochę ludzi jeszcze chodzi i ogólnie jakiś wielki plac z ogromnym białym budynkiem z kolumnami typu greckiego. Nawet ładnie oświetlony, to tutaj sobie zrobimy stop i połazimy...

Głodni się zrobiliśmy więc zaczniemy od czegoś do żarełka, zaparkowaliśmy najpierw krótkie zwiedzanie tego placyku ale głód daje się we znaki więc tak jakby kierujemy się w stronę deptaczka coby ugasić nasz głód czymś lokalnym. Lokalne dania to: Macdonald x 2, 2 x Kebab i jedna pizzeria.. eh.. no to żesmy sróbowali lokalnej kuchni.. z pięciorga złego wybieramy pizzerię jak się okazujue nie tak źle bo przynajmniej mieli chłodnik litewski. Zawsze to coś lokalnego, zjedliśmy w sumie przepyszną pizzę i wyżej wspomniany chłodnik i zaczęliśmy podziwiać miejscową młodzież.
Dziewczyny ładne fajnie poubierane. Wszyscy tu na jakichś takich inteligentów wyglądają. Torba przerzucona przez ramię, rowerek, masa takich studenciaków. W Polsce od czasu do czasu uwidzisz jakiegoś dresa, bezkarkowego bezmózga, turtaj nie zauważamy nawet jednego takiego indywiduum, wszystko kulturka, normalnie Paris.. choć w Paryżu jeszcze nie byliśmy i nie wiemy czy tam naprawdę takie ą ę.

Byśmy jeszcze trochę posiedzieli ale knajpę zamykają i ogólnie widać, że się wyludnia. Wybitnie imprezowa stolica to to nie jest. No chyba, że się gdzieś pochowali po klubach co to my nie znamy, ulice w każdym razie puste. My jeszcze tacy nie śpiący, więc może by tak pobuczeć jeszcze po wsi? No ale dokąd? Małżowinka moja wymyśliła, że jak Wilno to patriotycznie Ostra Brama musi byc grana amen. No to Alleluja i do przodu!. Pytam się jak ta Ostra Brama wygląda bo ja to taki słabo kumaty w te kościoły jestem.

 - Taki duży kościół z obrazem Matki Boskiej.
 - Acha... a nazwa "Brama" to niby skąd?
 - No wiesz.. to taki, że uhmm.. że historycznie.. bo cośtam.
 - A no jak tak to dobrze.

Wsiadamy i ogień kościołów ci w Wilnie dostatek, więc co jakiś zobaczymy na azymut i hop momencik i jesteśmy przy kościele, obłazimy dookoła, okazuje się, że to nie ten i znów na moto i tak w kółko. Po szóstym kościele, przejechaniu przez jakąs ciemną bramę, brukowaną uliczkę zauważylismy policjantów patrzących się na nas z prawdziwym błyskiem w oku. Hmm.. Może za późno tu jeździmy? Cholera wie, skręcam w przeciwną stronę i wymykam się z tej uliczki poprzez blokujące je takie barierki, znaczy się my pomiędzy tymi barierkami of course. Oni byli samochodem więc zostali za barierkami. I dobrze.. Wracamy do hotelu i spanko.

Dzień 2

Eh, lubię poranki w hotelach. Nic nie trzeba robić, sprzątać, wstajesz, prysznic, śniadanko, pakowanie i ruszamy. Dziś mamy PLAN. Rzekłbym nawet, że THE PLAN.
Przede wszystkim zobaczyć tą pieprzoną Ostrą Bramę. Ale na początek poszukiwanie strzeżonego parkingu, co w sumie nie jest takie proste w samym centrum. Okazuje, że się da. Pan oczywiście jak widzi nasz epolskie rejestracje nawija do nas po polsku. No czuję sie jak na kresach. Pięknie jest pogoda słoneczna, dobrze, że mamy gdzie kurtki zostawić i kaski bo byśmy się upiekli. Ruszamy w miasto. Faktycznie ten plac cośmy go w nocy widzieli to główny plac miasta, od niego prowadzą dwa deptaki, jeden taki bardziej nowoczesny, drugi oddzielony barierkami, brukowany. Hmm.. barierkami? tymi barierkami? Interesujące.. Już się nie dziwię dlaczego ci policjanci. Wczoraj wpakowaliśmy się centralnie na ten bruk.. na ulicę prowadzącą od ichniego Rartusza do głównego placu z katedrą. To trochę tak jakby pojeździć motocyklem np. po placu Zamkowym w Warszawie, albo przejechać przez Sukiennice w Krakowie. Nic to furda! zawołało mi się po staropolsku i ruszylismy szukać Ostrej Bramy, tym razem z przewodnikiem w ręku. Faktem, który nas zaskoczył jest, ze Ostra Brama to... hmm.. no.. Brama! Normalna miejska brama, taka jak mniej więcej Floriańska i że wczoraj przejechaliśmy obok niej trzy razy, za każdym razem z tej drugiej mniej popularnej strony. Ta druga strona wygląda jak zwykła kamienica tyle tylko, ze porzadnie obdrapana. No ale z przodu hello. Wszystko jak trzeba Matka Boska w oknie, modlący się Polacy, sprzedający dewocjonalia... Klasa.... Oczywiście jakoś poznali, że jesteśmy Polakami i moment się pojawiły oferty specjalnych błogosławionych gadżetów, przewodników itp. Wszyscy nawijają po polsku z lekkim tylko akcentem. Weszliśmy na górę po tych schodach co to była afera, że je władze wymieniły z tych paruset letnich an czarne granitowe. Swoją drogą trzeba być niezłym idiotą, żeby renowację zacząć od wymianu schodów po których przez setki lat pątnicy i pielgrzymi na kolanach wchodzili pod cudowny obraz. Bo pewnie nierówne były albo coś. No ale nic to dobrze, że nie tylko w naszym kraju zdarzają się absurdy i debile. Taki człowiek się bardziej światowy dzięki temu czuje. 

Po mistycznych przeżyciach posiedzieliśmy chwilkę w kawiarni na tej brukowanej uliczce co wczoraj śmigaliśmy motocyklem, oczywiście kelnerka po polsku śmiga bez zająknięcia. Postanowiłem już się dłużej nie wygłupiać z angielskim. Jeszcze tylko wizyta na jakims wzgórzu Giedomira czy innego ichniego Mieszka tylko, że bardziej dzikiego, spowrotem na moto i ogień w kierunku zachodnim. Do odwiedzenia jeszcze Troki. Kolebka cywilizacji litewskiej... prawie Gniezno.

Jazda nie była długa, dosłownie kilkadziesiąt kilometrów i są Troki, Wioska pełna drewnianych domków.Niczym z jakiegoś śedniowiecza, parkingów za grosz, ale za to przy drodze stoją starsze babuszki i zapraszają żeby zaparkować na ich podwórku, za jakieś marne grosze. Decydujemy sie na jedną z babuszek, ta tez po polsku nawija bez zająknięcia... bardzo sympatczna serdeczna osoba... pogadaliśmy chwilke pozwoliła nam rzucić wszystkie bety do jej szopy zamykanej na kłódeczkę... Wytłumaczyła co i jak, co zjeść gdzie pojść.

Ruszamy już na piechotę na zamek w Trokach. Piękny, na jeziorze, widok przecudny, jeden z ładniejszych zamków jakie widziałem, uwielbiam takie surowe, ceglane budowle, do tego to jezioro dookoła... jestem pod wrażeniem, dookoła oczywiście targowisko pełno obrazków Marii co Ostrej broni Bramy od razu widać, ze Polaków tu od groma. Polski słychać wszędzie, można się poczuć jak w domu. Idąc po takiej małej dróżce spotykamy pana z akordeonem przygrywającym właśnie jakiejs japońskiej wycieczce japońskie kawałki. Wymieniamy z Olą parę uwag i zasuwamy na zamek. Jezioro niestety ma jedna wadę... komary... prawdziwa plaga, stojąc w kolejce do kasy dosłownie nie da się ustać w miejscu.. kiedy zapłaciłem a babka mi wydała resztę bałem się wziąć tą resztę z lady.. za każdym razem jak wyciągałem rękę siadało na niej około siedmiu, ośmiu komarów. Zresztą wtedy chyba pobiłem swój rekord.. za jednym strzałem siedem komarów na ramieniu... Jak najszybciej uciekamy z cienia, w słońcu komary tak nie atakują. Zwiedzamy muzeum, trochę tak zabawnie gdyż połowa eksponatów to eksponaty dotyczące niejakich Władysławów Jagiełłów, Jagiellonów, Radziwiłłów itd.. itp.. monety w ich kolekcji to złote.. niby inny kraj a jednak tutaj sobie człowiek uświadamia jak bardzo nasze losy były splecione, ich materiały źródłowe stare annały w większości pisane w staropolszczyźnie. Ciekawie. Wracając pan na akordeonie bezbłednie zaczyna hymn polski. Nosz.. myślę sobie.. to już jednak trochę przesada.. niestety przejrzałem taktyke Pana na Akordeonie.. jak idziesz na zamek słucha w jakim języku mówisz a jak wychodzisz, z telepatyczną precyzją zapodaje muzyczkę, która ma cię trafić prosto w serce. Pudło.. poczułem się tak jakby zniesmaczony.. nie to żebym był jakimś wybitnym patriotą ale takie wykorzystywanie hymnu polski do zarobienia paru groszy.. co to to nie.. Pan z Akordeonem zaraz się zorientował po mojej kwaśnej minie, że chyba nie trafił więc zmienił hymn polski na "O mój rozmarynie.." ale okazja mu już przeszła koło nosa.. na mnie dziś nie zarobi. Amen.

Ruszamy dalej, teraz to już prosta droga, zasuwamy jak dzicy, piękna pogoda.. przejeżdzamy przez park, fantastyczny las, zielono wokoło i piękna, kręta droga, nad nami unosi się przez jakiś czas sokół...

- khm.. khm.. jaki znowu sokół tutaj?!?!?  - słyszę zdziwiony głos Anioła.
- wędrowny!
- czy ty wiesz gdzie żyje sokół wędrowny?!?!
- siedź cicho! mówię, że wędrowny to wędrowny.. symbol to jest a jak się nie znasz siedź cicho
- eh...

Jedziemy dalej, drogi naprawdę chyba mają tu lepsze i do tego ruch słabszy. Mija jak z bicza strzelił. Tak troche podsumowywująć nawet przyjemnie się jedzie z plecakiem. Kobiety mają coś w sobie, że muszą się wciąż komunikować, jak jedziemy samochodem.. Ola co jakiś czas się mnie pyta, dlaczego nic nie mówię. Bo to stres dla kobiety jest, ze facet tak nagle nic nie mówi, ani o swoich uczuciach ani o niczym. Milczy i to jest groźne. A faceci lubią sobie czasem pomilczeć.. ba! nawet lubią sobie wspólnie pomilczeć. Pamiętam z moim przyjacielem z młodości mieliśmy marzenie w trakcie intensywnej wspólnej nauki, żeby kiedyś wspólnmmie usiąść na mostku nad jakąś rzeczką, jeść pestki z dyni i po prostu nic więcej. Nie, nie chcieliśmy gadać, po prostu wspólnie siedzieć i zjadać te pestki dyni, sobie je łuskać i nic nie robić wspólnie... Taki męski rodzaj przyjaźni. Chcę być obok i nie musimy gadać.. a nawet gadanie by przeszkadzało. Zostało mi coś z tego. Czerpię często przyjemność z nicniemówienia, jakoś nie widziałem kobiety, która czerpała by podobną przyjemność, ale może nie spotkałem takiej to wszystko. W każdym bądź razie, wspólna jazda motocyklem ma dużo z tego "nicniemówienia". Jadę, skoncentrowany, moja kobieta za mną.. i nie pyta sie "dlaczego nic nie mówisz?".. choc może i mówi a ja po prostu nie słyszę? Wszystko jedno. Kask działa trochę jak naturalny knebel.. po prostu nie da się rozmawiać.. pozostaje więc.. współodczuwać.. chyba nie kupię zestawu do rozmów na moto.. tak jakoś przypadkiem.. bo to piękny i mistyczny stan to współodczuwanie jest, naprawdę mi się podoba. Jak to mój znajomy muzyk kiedyś powiedział, cisza to jest taki jeden z najmocniejszych dźwięków. Wjeżdżam w takim rozmarzonym stanie do Alytus, tu się troszkę trzeba skoncentrować, bo samochody, światła i ogólnie trzeba wiedzieć gdzie jechać.

Właśnie wyprzedzam jakiś rządek samochodów, z naprzeciwka coś jedzie, ale przecież się zmieszczę.. i nagle.. na środku drogi.. dokładnie na mojej trajektorii.. DZIURA.. i to jaka.. prawdziwa otchłań.. po prawej samochody, po lewej samochody.. a na środku dziura..ba! Dziura przez duże D.. a tyle peanów już wypowiedziałem na temat ich dróg a tu nagle..
- O kuuuuuuuurrrrrrrrr.........  - zdążyłem krzyknąc pod kaskiem, równocześnie próbująć chociaż podbić przednie koło, żeby nie zrobic koziołka
- O ja pierdooooooooooo...... - usłyszałem z góry

JEB!


Część 4 - click!


Wyświetl większą mapę Photo by (CC) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz